Dałam mu swoją miłość. Tylko tyle i aż tyle
Śniło mi się, że stoję przed żółtym domem. Był otoczony zielonym płotem i wspaniałym ogrodem. Stanęłam przed schodami, a na ich szczycie, w drzwiach, zobaczyłam moją Mamę. Trzymała za rękę Hubercika. Był śliczny, stał prosto w pięknym ubranku. Wiedziałam, że ona się nim zajmie. Był mój – nie zostawiłaby go samego.
Poznałam Huberta we wtorek, 18 sierpnia. Nowego Tulisia przyjmował dr Andriy. Nikt nie wiedział, co mu było – epikryza ze szpitala nie wskazywała problemów, wyniki badań też nie. Z pewnością jednak był chory. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, Hubercik był głodny i głośno płakał. Zamknęłam się z maleństwem i butelką w osobnym pokoju, uspokoiłam i nakarmiłam.
Ktoś po prostu musiał go kochać!
Wiedzieliśmy, że Hubert potrzebuje wiele miłości i doświadczonych opiekunów. Mogła mu to zapewnić specjalistyczna rodzina zastępcza – znaleźliśmy trzy chętne pary. Niestety, bez diagnozy oddanie dziecka w ich kochające ręce było niemożliwe. Postanowiliśmy umieścić go w Pałacu (hospicjum stacjonarnym Fundacji Gajusz). Zniosłam go tam osobiście 24 marca 2021 r.
Stan Huberta znacząco pogorszył się 30 października. Od tej pory niemalże nie odstępowaliśmy go na krok. Wszystkie opiekunki się zaangażowały. W ostatnich chwilach byłam przy nim z Dorotą Grodzką, dyrektorką Tuli Luli, Tisą Żawrocką-Kwiatkowską, prezes fundacji i Sylwią Renosik, pedagogiem z Tuli Luli. Odszedł 1 listopada o godz. 21:00. Do końca nuciłam jego ulubioną kołysankę:
A ja, Królu mój, nie będę dzisiaj spał.
Kiedy Hubercik zasnął na zawsze, opiekunki umyły go i pięknie ubrały. Były przy tym naprawdę czułe, pełne szacunku i delikatności. Dołączył do nas również Andriy. W tej trudnej chwili dodawaliśmy sobie sił. Żal każdego z nas łatwiej było znieść niż własny.
Opiekunki, które czuwały nad bezpieczeństwem Hubercika, najpierw w Tuli Luli, potem w hospicjum, to niezwykłe kobiety. Codziennie robią wszystko, by wrota Pałacu pozostały dla Śmierci zamknięte jak najdłużej. Podobnie nasi lekarze i lekarki. Doktor Andriy był bardzo delikatny, a przy tym stanowczy. Otwarcie i cierpliwie odpowiadał na pytania. Uprzedzał, co musi nadejść.
Po odejściu Hubercika spojrzałam na naszą pracę – opiekunów i kadry medycznej – z boku. Doceniłam ją oczami zrozpaczonej mamy. Zobaczyłam, jak wiele dobrego robimy i jak wiele dobrego jeszcze jest do zrobienia. Dziwiłam się, że można pokochać obce dziecko tak bardzo. Łatwo kocha się zdrowe dzieci. Hubert nie był zdrowy, a pokochałam go jak własnego syna.
Wspomnienia Magdaleny Ferdyan-Stępień spisał Mateusz Graczyk
Opieka nad nieuleczalnie chorymi dziećmi to morze troski i miłości. Ale także pieniędzy. Na leki, sprzęt medyczny, specjalistyczne badania.
Pomóż nam pomagać.
Przekaż 1% podatku.
KRS 000 109 866