Słowa pomagają
Dziękujemy dziennikarzom, którzy wspierają nas i pomagają trafić z informacją do czytelników. Mamy dowody na to, że słowo pisane ma ogromną moc.
Dzieci umieją umierać
Agnieszka Urazińska, wysokieobcasy.pl, 30 października 2021 r.
„Dorośli tak są pogrążeni w żalu, że nie wykorzystują czasu, który został.”
Dzieci umieją umierać. A dorośli tak są pogrążeni w żalu, że nie wykorzystują czasu, który został. – Dziecko potrafi rozeznać w sobie samym, jakie są jego ostatnie potrzeby, marzenia. Potrafi je zrealizować i wtedy odchodzi spokojne. A my, dorośli, żyjemy tak, jakby śmierć miała nigdy nie nastąpić – mówi dr Dominika Matczak, lekarka fundacji Gajusz, która pracuje w hospicjum domowym, stacjonarnym i perinatalnym.
Dominika Matczak: Umieranie powinno się kojarzyć ze spokojem, z przygaszonym światłem, z przyzwoleniem na odejście i z ciepłem.
Agnieszka Urazińska: Mnie się kojarzy z rozpaczą.
Śmierć stała się tematem niemodnym, od którego uciekamy, zamiast go oswajać. Nie mówimy o niej, wolimy nie myśleć. Nie jesteśmy na nią gotowi. Odchodzenie osób starszych znałam z rzeczywistości studenta medycyny i młodego lekarza. Widziałam, jak starsi ludzie, porzucani w szpitalu i kompletnie samotni, odchodzili wśród obcych, w hałasie, bez intymności.
Negowanie śmierci może być odruchem obronnym.
Ale nie sprawi, że unikniemy tego, co nieuniknione. I nic nie ułatwi. Przeciwnie. Nie potrafimy rozpoznać umierania. Nie jesteśmy na nie gotowi. Gdy zauważamy pierwsze symptomy odchodzenia, wzywamy karetkę, szamoczemy się. Jest krzyk, nerwowa atmosfera. Umierający
jest potrząsany, słyszy „walcz”, „dajesz radę”, „nie odchodź”. To jest bardzo trudne i bolesne
dla osoby, która czuje zbliżającą się śmierć.
Nie to powinien słyszeć?
Potrzebuje spokoju i akceptacji, tego, żeby ktoś powiedział: „nie bój się”, „jesteśmy z tobą”, „kochamy cię”. Teraz pracuję z dziećmi, w hospicjum domowym i stacjonarnym. Obserwuję, że rodzice próbują chronić dzieci przed informacją, że śmierć jest blisko. Ale świat dziecka jest tak niezwykły i bogaty, że ono zawsze czuje, zawsze wie, że odchodzi.
Właśnie po to jesteśmy my, medycy z hospicjum. Rozpoczynamy wspólną pracę nad dobrym umieraniem.
A widząc rodziców walczących, zaprzeczających, podkręca swój organizm, żeby żyć jak najdłużej, żeby nie zawieść. Robi to dla mamy i taty, walczy ponad siły. Rodzice kochają i dlatego tak bardzo chcą utrzymać dziecko przy życiu. Ale to jest właśnie czas, gdy właśnie z tej miłości trzeba pozwolić odejść, być przy dziecku, dziękować mu za każdy dzień wspólnie spędzony. I pozwolić odpocząć.
To nie jest oczywiste dla ludzi, którzy tracą ukochane dziecko.
Właśnie po to jesteśmy my, medycy z hospicjum. Rozpoczynamy wspólną pracę nad dobrym
umieraniem. Żeby w tej kryzysowej sytuacji dorosły umiał dać dziecku poczucie bezpieczeństwa, zapewnić mu intymność. My mamy czas, żeby rozmawiać z rodzicem, żeby płakać, wypić herbatę i trzymać za rękę. Jest czas na uśmiech i na rozpacz. Nie mamy siedmniu minut na pacjenta. Jesteśmy z chorym dzieckiem i jego bliskimi tak długo, jak nas potrzebuje. Przygotujemy na śmierć i rodzica, i dziecko.
Zawsze się udaje?
Miałam dziewczynkę z rozrostem choroby nowotworowej. Przy skomplikowanych procedurach medycznych powiedziałam do pielęgniarki, żeby spróbowała jeszcze raz, bo mamy czas. A wtedy ta 13-letnia dziewczynka szepnęła: „Ale ja go nie mam”. Wiedziała, że umiera, my też wiedzieliśmy. Powiedziałam jej rodzicom, że dobrze by było, aby obudzili dziadków i brata, żeby mogli pożegnać się z dziewczynką. Ale rodzice nie chcieli się żegnać, nie było w nich zgody. Byli zdecydowani wezwać karetkę i jechać do szpitala. Dziadków i brata nie obudzono, tata do ostatniej chwili mówił dziewczynce, że da radę i wkrótce wróci do domu. Karetką pojechała z nią mama. Miałam wrażenie, że tylko pies czuł, co się dzieje. Był do ostatniej chwili, żegnał się tą dziewczynką, nie opuszczał ani na chwilę, lizał ją po rękach. I to było bardzo bolesne. Bo zmieniliśmy piękny dom z kochającymi ludźmi i wystawą z klocków lego na szpitalną salę, obcych ludzi i pikające monitory. To jest miejsce, w którym nie powinno się odchodzić. I nie było tu złej woli, nie zabrakło miłości. Tylko nie było gotowości do pożegnania.
Nasza praca polega również na tym, by przygotować rodziców. Żeby się nie bali. Żeby w tym najtrudniejszym momencie byli w stanie to dziecko wspierać. Dorośli się boją, że nie podołają, że to ponad ich siły. A oni mają w sobie mnóstwo siły – to miłość.
Jest ogromna, trzeba ją wydobyć i zastąpić nią lęk. Zrozumieć, że przed śmiercią najważniejsze
jest, aby przytulić, zebrać rodzinę razem, powspominać wspólne wyjazdy i być razem. Dać dziecku możliwość, jeśli to tylko możliwe, odejścia w domu, wśród zabawek i maskotek, we własnym łóżku, z ukochanym zwierzątkiem zwiniętym w nogach łóżka. Moim, lekarza, zadaniem jest zadbać, aby dziecko nie czuło bólu ani duszności. Przyjeżdżamy o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko dzieje się
coś niepokojącego. Żeby dziecko miało jak największy komfort fizyczny. A reszta to trudna i ważna praca najbliższych.